Słoneczko od rana wie, że świecić musi, bo ... dzisiaj są moje imieniny :) Miło jest wstawać z myślą, że spędzę go w towarzystwie rodziny, przy szklaneczce wina i pysznym cieście. Cieście?!? Cieście ... które muszę upiec :) z przyjemnością!
Najbardziej kocham ciasto drożdżowe z owocami przepisu mojej Babci Marianny. Jeżeli chcecie zaskoczyć swoich najbliższym ciastem ze szczyptą czułości, to musicie je kiedyś zrobić. Wiem, że nie wszyscy przepadają za przygotowaniem takiego - ja sama myślałam kiedyś, że to trudne i nieosiągalne - ale zmieniłam zdanie po pierwszym razie. Oczywiście efekt zależy od wysiłku "cukiernika" lecz nie przesadzajmy z tymi umiejętnościami - ja traktuję ciasto drożdżowe jak terapię - przy wyrabianiu ciasta można sobie podumać, pokombinować, pomarzyć lub coś niecoś przemyśleć :P Zwłaszcza, kiedy rzeczone ciasto wyrabia się na blacie kuchni gapiąc się na swój zewnętrzny świat :)
Jeżeli macie ochotę na ciasto Babci Marianny to proszę zanotować:
CIASTO DROŻDŻOWE BABCI MARIANNY
5 dkg drożdży
1/2 szkl. ciepłego mleka
1 łyżeczka cukru
trochę mąki
Składniki mieszamy razem, mąki bierzemy tyle, aby mieszanina przypominała gęstą śmietanę. Po wymieszaniu stawiamy w ciepłe miejsce, najlepiej w pobliżu kuchni kaflowej :) ale może być grzejnik lub słoneczko grzejące przez okienko. Czekamy ... czekamy ... czekamy ....
Jak drożdże z mlekiem, cukrem i odrobiną mąki podwoją objętość, dodajemy następne składniki:
3 jajka (2 żółtka i 1 całe)
1/2 szkl. cukru
ok. 1/2 kg mąki (po trochu dosypujemy do wyrabianego ciasta)
Jajka z cukrem ubijamy dolewamy do drożdży z mlekiem ... i wyrabiamy .... wyrabiamy .... wyrabiamy ... marząc o niebieskich migdałach, gapiąc się beztrosko przez okno, wybierając kreację roku na swoje imieniny, itp. itd. :)
Jak ciasto zaczyna odchodzić od ręki - nie martwcie się, nastąpi to nawet, jak wydaje się wam, że nie ma szans :P dodajemy ostatni składnik:
1/2 rozpuszczonej kostki masła lub margaryny Kasi
Dodajemy powoli, po trochu i wyrabiamy dalej - sama przyjemność, bo w tym momencie ciasto robi się mięciutkie i wręcz podnosi się z powodu wpuszczonego do niego powietrza w procesie wyrabiania ... Już wam się podoba, nie? :)
Jak dojdziemy do wniosku, że wystarczy tego wyrabiania, wkładamy w miskę i znowu stawiamy w ciepłe miejsce, przykrywając płócienną szmatką, żeby podrosło.
Potem wszystko następuje dość szybko ... ciasto rozwałkowujemy, pakujemy do blaszki, na wierzch ładujemy owoce - u mnie dzisiaj będzie sezonowy rabarbar - posypujemy po wierzchu kruszonką i .... znowu dajemy ciastu urosnąć nieco :)
Po mniej więcej pół godzinie - zależy od temperatury otoczenia, zaleca się, żeby było raczej ciepło i bez przeciągów - wstawiamy ciasto do nagrzanego piekarnika (temp. 180 st. C) i pieczemy przez ok. 60 minut. Nie za długo! Ja mam tendencję do wysuszania ciasta więc muszę się pilnować :)
Ech, życie jest piękne w maju, mimo wszystkich przeciwności losu, które nas dopadają ... Nie można im się jednak dawać! W końcu maj to najpiękniejszy miesiąc w całym roku :)
W tym roku maj był wielką rewolucją w naszej Stajence! Najpierw wielkie porządkowanie otoczenia, remonty w domu, malowanie drzwi, etc. etc. To wszystko z powodu uroczystości I Komunii Św. naszej Julki. Przyznam szczerze, że było nerwowo i momentami sił brakowało, żeby zmierzyć się z wszystkimi problemami, ale teraz można w spokoju przeanalizować wszystko i ... nie popełnić podobnych błędów przy okazji komunii Hanki :P Ale to dopiero za kilka lat ... :D
Na krótko przed komunią przyjechały długo oczekiwane ogiery - dokładnie trzy dni przez uroczystością :)
Obecnie wyjadają dzielnie trawkę na pastwisku, oswajają się z nami i cieszą oczy od rana do wieczora.
Ja zostałam mianowana koniuchem, bo głównie zajmuję się wyrzucaniem obornika ze stajni, ale nic to :)
W skrytości serca lubię takie nieskomplikowane zajęcia, ech ...
Nie zdążyliśmy ochłonąć gdy przyszedł czas I Komunii Św. W zasadzie tylko pogoda nie dopisała :)
W zamieszaniu okazało się, że to jedyne zdjęcie, które mamy wspólne z naszą komunistką :))))
Dobre i to - będę niepoprawną optymistką :P
Już dzień po uroczystości dziecko zażądało wizyty u fryzjera
i z ulgą przyjęło nową, wyjątkowo twarzową fryzurkę ...
No cóż, w zasadzie rozumiem ją - jak tu latać po pastwisku z włosami, które majtają jak końskie ogony?!? Moja ukochana pierworodna w nowej wersji przypomina nieco ranczerkę z USA :P
Uciekam do ciasta, bo jeszcze rośnie - jak tylko wyjdzie z piekarnika
to obfocę i wstawię z imieninowego stołu :))))
Miłego dnia, kochani!